Polskie jabłka można kupić w Wietnamie, Emiratach Arabskich, Indiach czy Kolumbii. Wkrótce również w Indonezji i Malezji. Jednak nowe rynki nie rekompensują strat spowodowanych zamknięciem przed eksporterami Rosji, gdzie rocznie wysyłano nawet milion ton tych owoców.
- Oczekujemy pomocy od władz, zarówno polskich co unijnych - informuje w rozmowie z Interią Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP. I ostrzega, że coraz częstszą decyzją sadowników jest karczowanie drzew.
Czy polskiemu rynkowi jabłek grozi załamanie?
- pyta Ewa Wysocka z Interia Biznes.
Jak informuje Mirosław Maliszewski: - Polski rynek jabłek już się załamał. Główną przyczyną jest zakaz handlu z Rosją, która od kilkudziesięciu lat kupowała od nas ogromne ilości tych owoców. Była to nasza szansa, którą perfekcyjnie wykorzystywaliśmy. Na tym rynku opierał się cały rozwój naszego sektora. Byliśmy największym dostawcą na największy pod względem importu jabłek rynek świata. Wojna to zakończyła. Stąd kryzys. Jednak nasze gospodarstwa są świetnie wyposażone, podobnie firmy handlowe i logistyczne. Ludzie mają wiedzę i doświadczenie. Nie możemy tego zaprzepaścić. Stąd nasze wołanie o pomoc w tym trudnym dla branży momencie.
Związek Sadowników RP domaga się wprowadzenia nadzwyczajnych mechanizmów pomocowych.
- Oczekujemy pomocy, bo nasze problemy nie wynikają z jakichkolwiek popełnionych przez nas błędów. Wynikają one z polityki, w tym szczególnie konfliktu rosyjsko - ukraińskiego. Skoro nie my zawiniliśmy, to oczekujemy pomocy od władz. Zarówno polskich jak i unijnych – mówi Maliszewski.
O jaką pomoc konkretnie chodzi ? – pyta Ewa Wysocka.
- Powinniśmy otrzymać choćby wsparcie dla działań w zakresie pozyskiwania nowych rynków zbytu, wsparcie kosztów transportu czy uruchomienia mechanizmu karczowania starych sadów. Po to, aby zmniejszyć ilość owoców złej jakości w handlu, co szkodzi dobrym producentom. Jeśli na wiosnę będzie powtórka z ubiegłego roku, czy cena na rynku będzie bardzo niska, konieczne będzie bezwzględnie uruchomienia tzw. wycofywania owoców z rynku. Chodzi o zdjęcie nadwyżki i zagospodarowanie owoców w inny sposób. Wszystkie te mechanizmy zapowiedzieliśmy ministrowi rolnictwa i będziemy domagać się wprowadzenia ich w życie – tłumaczy Mirosław Maliszewski.
Jak dopytuje Ewa Wysocka z Interia Biznes: Wspomniał pan o karczowaniu starych sadów. Sadownicy ostrzegają, że będą karczować również młode sady.
- Tak, wielu się na to decyduje. I nawet nie ma się co temu dziwić. Są bowiem granice wytrzymałości, w tym ekonomicznej. Bez zysków długo się nie pociągnie. Stąd m.in nasz pomysł, aby za dopłatami dokonywać karczowania starych niedochodowych sadów. Likwidacja części sadów to naturalna reakcja na brak opłacalności – informuje Maliszewski.
Do problemów ze sprzedażą dochodzą inne: wzrost kosztów energii, brak siły roboczej, coraz droższe nawozy. Który z nich wyjątkowo daje się we znaki?
- Rosnące koszty to druga odsłona kryzysu. Przy małych wpływach z tytułu sprzedaży, bo ceny są niskie, wysokie koszty oznaczają brak dochodów. A to oznacza problemy, w tym bankructwa wielu gospodarstw. Chyba najbardziej dokuczają nam wysokie ceny energii elektrycznej, bo zużywamy jej bardzo dużo np. w chłodniach. Odczuwalne są też braki siły roboczej i rosnące stawki wynagrodzeń – dodaje Mirosław Maliszewski.
- źródło: biznes.interia.pl / Czytaj całość na biznes.interia.pl >>>
Najnowsze komentarze